Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/210

Ta strona została uwierzytelniona.

łego miasta, mógł widzieć wrażenie, jakie dźwięk jego nazwiska na pannie Zofii wywołał, zdziwiłby się zapewne niepomiernie,
Glancman! Czy to nazwisko źle brzmi? Czy nie jest miękkie, jak aksamit? Czy nie usposabia przychylnie dla człowieka, który je nosi?
Zdaje się, że dość jest wymówić: Glancman, aby wyobrazić sobie człowieka jedwabnego, gładkiego, pełnego delikatności i elegancyi, mającego względnie czystą kapotę i tombakowy zegarek, a ta panna krzywi się, jak gdyby zjadła cytrynę. Słusznie mówią, że są rzeczy, na których kobieta nigdy się nie pozna, gdyż rozum jej na taki interes zasłaby.
Glancman, stoczywszy rozpaczliwą walkę z psami, z której wyszedł cało i szczęśliwie, gdyż mu od strony kuchni posiłki przybyły, udał się wprost do kancelaryi pana Boreckiego.
Zaraz na wstępie oświadczył, że szczególnego interesu nie ma, że wstąpił tylko tak sobie, aby dowiedzieć się o zdrowiu, a przy tej okazyi zapytać, czy przypadkiem niema jakiego ziarna na sprzedaż?
— Dlaczego przypadkiem? — zapytał gospodarz. — Przecież nie z przypadku, lecz naumyślnie zboże sieję i naumyślnie je sprzedaję.
— Ja wiem, ale pan dobrodziej nie zawsze lubi sprzedać wtenczas, kiedy my chcemy kupić, dlate-