Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/221

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzydzieści rubli obiecuje.
— Hę? trzydzieści?
— A juści.
— Ależ ten koń, chociaż i nieduży, brat bratu, pięćdziesiąt wart!
— I ja tak myślę! Na wiosnę kopytkowskie żydy dawały mi za niego pięćdziesiąt dwa ruble i złotych cztery bez dziesiątki, ale nie miałem chęci sprzedać. Choć gospodarstwo moje biedne, ale parę koni utrzymuję, według furmanek.
— Ma się rozumieć, furmanka dobra rzecz, A jeżeli konia sprzedasz, to ci, braciszku, będzie jednym nijako...
— Pewnie, ale cóż mam robić? Może się jako wspomogę ku zimie, może jałówkę sprzedam i wieprzaka, to konia kupię, a tymczasem muszę Chasklowi dać, co żąda, bo inaczej mnie zniszczy. Pytałem ludzi wiedzących i piśmiennych, czy można tak człowieka żyłować, jak on mnie żyłuje; powiadają, że można; pytałem, czy można kogo wyrzucić z chałupy, co ją po ojcach ma, powiadają, że można. I dlaczego można? A oni, te wiedzące i piśmienne, śmieją się tylko i powiadają. Czemuś podpisywał? Byłeś głupi — cierp teraz!
— I cierpisz, biedaku, — rzekł ze współczuciem Wasążek.
— A cierpię, panie Walenty, cierpię. Ni ja jedzenia, ni ja spania, ni pomyślenia żadnego. Pra-