Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/242

Ta strona została uwierzytelniona.

Gwarno tam było; coraz rozlegał się srebrzysty śmiech dziewcząt, które do tego ustronia przybiegły, niby ptaszki, rozśpiewane i wesołe.
Dla pani Zawadzkiej była to uroczystość i popis zarazem. Staruszka miała swoją dumę i chciała pokazać ciotce Gertrudzie, że nietylko na własnem dużem gospodarstwie, ale i w obowiązku, na skromnem stanowisku oficyalisty, jeżeli kto zabiega i stara się, może żyć porządnie i mieć smaczny kawałek chleba.
Wystawiła też na stół, co tylko miała najlepszego w domu; całą kolekcyę konfitur, chleb wypieczony, jak na konkurs, ciastka własnego wyrobu.
Nie trzeba było aż takiego arsenału dowodów, żeby ciotkę przekonać; doświadczona gospodyni jednym rzutem oka potrafiła ocenić ład i porządek domowy, lśniącą czystość maleńkich pokoi i względną zasobność domu.
Co do panny Zofii, to gdyby ją zapytano, czy zna milsze ustronie nad ten domek wśród lasu, odpowiedziałaby z całą stanowczością, że nie zna i nie wyobraża sobie, żeby mogło istnieć na świecie coś, coby się z niem choćby porównać dało. Nie, nie ma nigdzie takiego domku, takiego lasu, takich drzew, takiego słońca wspaniałego, chociaż ono niby całej ziemi jednakowo przyświeca.
Po podwieczorku udano się do lasu na grzyby.