Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/294

Ta strona została uwierzytelniona.

skały wodę wycisnął, niż z nich kilka rubli na tak pilną potrzebę.
Z różnych beczek Wasążek próbował, naprzód od samego Chaskla — nie chciał; od Jukla — także nie chciał; proponował, żeby pożyczyli mu wspólnie, obadwaj razem — nie chcieli.
Udał się do miasteczka, pół dnia przesiedział pod „Łabędziem,“ zaczepiał Abrama, Mendla, Dawida — ani weź. Zaprzysięgli się i zaklęli na żony, dzieci, na szczęście do handlu, że w całem Czarnembłocie w danej chwili nie znajdzie się ani jeden rubel, wszystkie utopione są w interesach i wyłowić ich napowrót narazie nie można. Trzeba czekać.
Może za pół roku, może w zimie o gotówkę nie będzie tak trudno, a wtenczas każdy chętnie takiej godnej osobie, jak pan Wasążek, wygodzi.
Próbował szlachcic szczęścia w innych pobliskich miasteczkach, ale również bez skutku — i z wycieczek takich powracał smutny, przygnębiony, bez zwykłej fantazyi i humoru.
Wielkie, nastroszone zazwyczaj wąsiska, opuściły się do dołu, a i wierna starucha, to poczciwe bydlę, które rozumiało wszelkie myśli swego pana, stąpała pod nim powoli, ze łbem zwieszonym ku ziemi. Nawet w karczmach, gdzie na rozgrzewkę wstępował, zachowywał się na podziw spokojnie i cicho — anegdotek nie opowiadał, zaczepki z ni-