Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/61

Ta strona została uwierzytelniona.

szczonych, po brodach czarnych, siwych, kasztanowatych, żółtych, po karkach pochylonych, po wielkim biczu, który tkwi w grubej dłoni Berka i co chwila spracowane konie uderza.
Ciężka fura toczy się po nierównej drodze powoli, toczy się coraz dalej ku stacyi.
Nietylko w Czarnembłocie o jarmarku myślano, ale i w okolicy robiono przygotowania do tej uroczystości obyczajowo-handlowej.
W promieniu kilkumilowym wiedziano, że zbliża się ów dzień ważny.
Drobna szlachta i chłopi robili przegląd inwentarza i namyślali się, coby kupić, a co sprzedać; kobiety myślały o trzodzie, drobiu, o nabiale, jako o środkach do zdobycia chustek kraciastych, perkalików, płócienek, wstążek, korali i bursztynów ze szkła, paciorków i tych rozmaitych świecideł, bez których wiejska elegantka z chłopskiej zagrody nie może się obejść.
Cała prawie ludność wioskowa była zmobilizowana i gotowa do wielkiej wyprawy, a dodać trzeba, że w okolicy wioski były gęsto zamieszkałe w części przez chłopów, w części przez drobną szlachtę zagonową. Oprócz tych wiosek, w okolicy były wielkie dobra, należące do dwóch magnatów. Obadwaj ci panowie gospodarstwem sami się nie zajmowali i wogóle zaglądali rzadko do swych dóbr, które, podzielone na drobniejsze folwarki,