Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Taka zmiana odbywa się bardzo szybko, niepostrzeżenie prawie, jasne kolory blakną, płowieją, szarzeją, pokrywa je coś, niby mgła, niby pył drobniutki, znikają z nich światła, ustępując miejsca cieniom, a w końcu zlewa się to wszystko w jedną wielką czarną plamę — i z tęczowych blasków pozostają tylko wspomnienia. I tym jednak oddawać się niema kiedy, bo teraźniejszość wielkim głosem o swoje się dopomina, zaspokojenia pilnych potrzeb domaga się tak, że na rozpamiętywanie przeszłości, ani na snucie pięknych planów na przyszłość, minuty wolnej brakuje.
Mania usłyszawszy niechętną odpowiedź ojca, powtórnie zapytywać nie śmie, ojciec ze zwierzeniami nie spieszy, bo nic miłego do powiedzenia niema, a mały Edzio, całodzienną podróżą znużony, usiadł przy małym stoliku w kącie, oparł głowę na dłoniach i wpół czuwa, wpół marzy... Wszystko co widział w czasie podróży, przesuwa się w jego wyobraźni: droga długa, miasto wielkie i bułki dziwnie małe. Ten ostatni szczegół niezwykle go zajmował. Zajmowało go także mieszkanko ciasne, brak podwórza, ogrodu, dręczyło go pytanie, gdzie biegać, gdzie się bawić?
— Proszę ojczulka — zapytał nieśmiało — przebudzony wielkością kwestyi, która na myśl mu przyszła.
— Co chcesz Edziu?
— Czy tu w Warszawie grywają w palanta?
— Zapewne grywają.
— A gdzie? przecież chyba nie na tych podwóreczkach?