Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/41

Ta strona została uwierzytelniona.

o jutrze... trzeba myśleć nie na żarty. Czy Dyzio da wiarę, że wczoraj, czesząc się, zauważyłam dwa siwe włosy!
— Ale skąd?!
— Tak, tak jest, widzi Dyzio. Koniec końcem zaczęłam myśleć o sobie i postarałam się o to, że stary Melcer, młynarz, sprzedał niby to Leonardowi sześć morgów gruntu za kontraktem rejentalnym, a my daliśmy znów Melcerowi taki sekretny kwit, że ta sprzedaż nic nie znaczy. Czy Dyzio rozumie na co ja to zrobiłam?
— Rozumiem, rozumiem, kuzynka chciałaby wójtową zostać. Szczęśliwa gmina, jak Boga kocham, szczęśliwa!
— Dyzio nie widzi daleko... Cóż mi tam z tego głupiego wójtowstwa, lada chłopka to samo może mieć.
— Aha! kuzynka jak uważam, na sędzinę kroi.
— Spodziewam się, ale wybory do sądu jeszcze daleko, a tymczasem dobrze by było...
— Wójtostwo...
— Zawsze lepsze to niż pisarstwo i jakby się Leonard dostał na wójta, to łatwiej byłoby później torować mu drogę do sędziostwa.
— Kuzynka mówi jak dyplomata.
— Gdyby Leonard nie był gamajdą, stalibyśmy dziś zupełnie inaczej, ale cóż? Ja za niego muszę robić i myśleć — wszystko ja! gdyby nie mój rozum, nie moja zabiegliwość, nie moje staranie, to doprawdy nie wiem, czy mielibyśmy dziś kawałek chleba. Czy Dyzio myśli, że Leonard pojechał by teraz kaptować sobie chłopów, żeby nie ja! W głowie by mu to niepostało. Dobry obiad zjeść, przespać się, a potem w preferansa zagrać — to dla niego łatwa rzecz. O! niech mi Dyzio wierzy, że do tego jedyny.
— Wiem, wiem; tak w preferansa grać jak Leonard! phi! phi!