Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/74

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do jakiego Nuchimka?
— Ny, do tego naszego nowotnego adwokata.
— Nuchimek to musi zyd...
— Nu — żyd.
— A dopiero Mendel powiedział że to je pan.
— Ma się rozumieć że pan. Obaczycie go. On chodzi w krótki surdut, a na nosie to ma takie okularów jak powiatowy doktór, albo jak geometra, to osoba jest! na moje sumienie osoba! miłosierny człowiek! On za pisanie bierze całkiem nie dużo, on nie lubi biednych ludzi krzywdować... Dacie jemu rubelka, to on wam tak ślicznie napisze, że będzie warto najmniej trzy ruble. Idźcie już, obrządzcie swego kunia i przychodźcie zara do izby.
— Do jakiej izby?
— No tutaj przecie — do szynku.
Łomignat szkapinie swej torbę na łeb włożył, starą sukmaną ję okrył — i wszedł do szynku.
Znajdował się tam, oprócz gospodarza, Mendel, Nuchimek i kilku jeszcze żydów.
W kącie, na ławce, drzemał dobrze podchmielony łyk miasteczkowy, w granatowej kapocie, przepasany pasem czerwonym.
— Ny, Macieju — rzekł Mendel — nasz pan adwokat jest...
To mówiąc, wskazał palcem Nuchimka.
— Osoba, powiadam wam, na moje sumienie, że to cała osoba!.. On głowę ma! ha! ha! taka głowa!
— Wielga głowa! zawołali razem obcy żydzi.
Nuchimek zachowywał się bardzo poważnie. Powierzchownością różnił się od chałatowych swoich współbraci. Bródkę przystrzyżoną miał krótko, na gęstych, kręconych, rudej barwy włosach kapelusz; ubrany był w żakietę przedpotopowego kroju i nieustannie trzymał ręce w kieszeniach, co w jego własnem przekonaniu, nadawało mu powagę ministra.