Strona:Klemens Junosza - Artykuł pana Wojciecha.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

przedstawił się następujący obraz z żywych osób.
Dwa wróble biły się z sobą o ziarnko pszenicy, jeżyły piórka, przyskakiwały do siebie, roztwierały dziobki i ogień błyszczał w ich małych oczkach.
Pod krzakiem czatował kot bury z oczami świecącemi zielonkowato-żółtym blaskiem, wygiął krzyż, przysiadł na przednich łapach, jednym skokiem śmiałym i zręcznym zamierzał jeżeli nie obydwóch, to jednego przynajmniej wróbla w swoje pazury pochwycić.
Pod ścianą domu warował przy ziemi i czołgał się piękny wyżeł, ulubiony pies pana Wojciecha, zacny i wyćwiczony w sztuce myśliwskiej zwierz, z kasztanowatemi łatami na białej jak mleko sierści.
Ten pies miał jakieś dawne nieporozumienie i zatargi z kotem i było widocznem, że ma niekłamaną ochotę pochwycenia owego amatora myszy i ptaków za kark, wstrząśnienia nim parę razy w powietrzu i rzucenia z impetem o ziemię.
Kuchcik Jasiek, istota nietyle piękna ile wysmolona i brudna, lubił drażnić się z psami a skomlenie uderzonego zwierzęcia było dla tej przyszłokucharskiej duszy bogdaj czy nie najmilszą muzyką; to też i w tej chwili urwis ten z płową i gęstą czupryną, zjeżoną i sterczącą nad czołem niby strzecha nad stodołą, wyciągał już rękę i czaił się z zamiarem pochwycenia wyżła za ogon...
A nad chłopakiem wisiała ciężka ręka niewiasty uzbrojonej w miotłę, niewiasty zacnej i pulchnej, która jako gospodyni, szafarka i klucznica, strzegła z urzędu niejako i pilnowała śpiżarni pana Wojciecha i obyczajów folwarcznych.
Dama ta, w czerwonej chustce zawieszonej na ramionach godnych karyatydy, stała za węgłem dworku i obliczała w myśli siłę ruchu ręki, a tem samem siłę uderzenia miotły, która miała wbić w plecy Jaśka jedną zasadę moralną więcej...
Lecz odgłos kroków pana Wojciecha spłoszył całe towarzystwo: wróble frunęły w powietrze, kot wdrapał się na drzewo, pies dał susa za kotem i zaczął szczekać podnosząc łeb do góry, a kuchcik nietylko że uciekł, ale jeszcze — o zgrozo! język gospodyni pokazał.
Żywy obraz oświetlony czerwonawym blaskiem zachodzącego słońca zniknął, jakby za dotknięciem czarodziejskiej laski; a pan Wojciech stanął i zamyślił się głęboko.
Po chwili twarz jego pochmurna i smętna niedawno, rozjaśniać się zaczęła, rumieniec wykwitł na policzkach, oczy błysnęły ogniem, na wargach osiadł uśmiech zadowolenia z siebie i znać było zarazem w grze fizyognomii jego ową radość z wielkiego odkrycia i niepewność jakąś, która w takich chwilach szepcze do ucha: „może ty się mylisz przyjacielu...«
Niedługo wszakże owa niepewność trwała; ustąpiła miejsca tryumfowi i radości; p. Wojciech zaczął coś mówić do siebie, rozkładać rękami, gestykulować żywo, uderzać się w czoło wskazującym palcem,