Strona:Klemens Junosza - Guwernantka z Czortowa.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.
V.

Rzeczywiście było za co grozić Jasiowi — i to grozić nie małym paluszkiem pani Heleny, ale jaką silną, żylastą ręką męzką.
Żądanie swéj siostry spełniał bardzo starannie i ze znajomością rzeczy.
Na pierwszy rzut oka zrozumiał od razu, że będzie miał do czynienia z osobą, któréj ani czułe wyrazy, ani melancholiczne przewracania oczów nie wzruszą. Poznał, że była zbyt poważną aby pozwoliła na jakieś żarciki, a nadto znowuż dumną na to, aby miała przyjmować grzeczności, a témbardziéj przyjmować je na seryo.
Działał więc bardzo powoli i ostrożnie, zdradzając na każdym kroku wysoki szacunek dla Maryi.
Nie nadskakiwał jéj, nie szukał zbyt widocznie jéj towarzystwa, ale też zarazem nie pominął żadnéj zręczności, aby jéj dać poznać swój sposób myślenia, ma się rozumieć taki, jakiby się jéj mógł podobać.
I tak powoli, nieznacznie, przywiązał do siebie tę młodą i szlachetną istotę, która poddała się uczuciu sama nie wiedząc kiedy i nie zdając sobie nawet sprawy z nowego stanu swéj duszy.
Zresztą było jéj z tém dobrze.
Nie zastanawiała się wprawdzie nad przyszłością, unikała nawet starannie myśli mających z nią związek, ale teraźniejszość przedstawiała się jéj w barwach jeżeli nie zbyt jasnych, to niewypowiedzianie miłych.
Obecną dobę swego życia porównywała chętnie do owego brzasku, co ukazuje się od wschodu na tle nocy letniéj, co nie jest jeszcze dniem, nie jest nawet jutrzenką, ale zwiastuje pogodę i ciepło i jest łagodnym owym półtonem, który graniczy między szarą barwą konającéj nocy, a bladozłotawym brzaskiem rodzącego się dnia...
Pan Jan nie badał jakie w sercu młodéj osoby zrobił postępy, bo widział je w spojrzeniu, w uśmiechu, w przyjacielskiem uściśnieniu ręki.
Zdaje się nawet, że i sam nie mógł się oprzeć pewnym uczuciom, które budziły się w nim i wywoływały niepokój.
Obawiał się czegoś.
Już to zazwyczaj sam jeździł na pocztę po dzienniki i listy — a częstokroć spoglądał na drogę od stacyi kolei jakby oczekiwał kogoś.
— Cóż ztąd zresztą — mówił sam do siebie, zamknąwszy się w swoim pokoju — czym jéj co mówił, czym się do czego zobowiązywał? Wolno jest jéj mieć dla mnie pewne sympatye — wolno zaś niemieć.
I aż dotąd był w zupełnym porządku.
Lecz któż jest pewny, że zawsze będzie panem siebie i swoich postanowień?
Było to o szaréj godzinie.
Pan Kalasanty w swym gabinecie prowadził bardzo żywą rozmowę z ekonomem, pani w błękitnym pokoju ukołysała się marzeniami tak skutecznie, że aż usnęła naprawdę, a dziewczynki, ukończywszy lekcye, udały się do cioci Figlisiewiczowéj, a ta otworzyła przed niemi całe królestwo konfitur i słodyczy, których nikt tak znakomicie nie umiał smażyć jak ona.
Otwierając przed wesołemi dziewczynkami słoje i słoiki, wyjawiała im zarazem sposoby fabrykowania tych