Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.
— 35 —

celarji u niego zawsze pełno. Chwalą go, że bardzo uczciwy i sprawiedliwy. Co będzie, to będzie, ja do niego pojadę. Pokłonię się, powiem o naszej biedzie.
— A no, niechby i kosztowało, byle tylko..
— Grosza on nie weźmie. To ja wiem... Sam nieraz słyszałem, jak mówił do gospodarzy: „Za akt zapłacisz, ile podług prawa należy, a życzliwa rada darmo. Ja tego nie sprzedaję, a nieraz, choć i nie proszony, gdy widzę, że kto chce głupstwo zrobić, mówię: strzeż się, bo przepłacisz workiem. Tak samo powiedziałbym ciemnemu: nie idź, bo w dół wpadniesz, a za takie ostrzeżenie zapłatybym nie przyjął.“ Tak to ten stary rejent mówił.
— Dobra jakaś dusza.
— Juści, że dobra, to dobra. Godny człowiek. Że mi też odrazu na myśl nie przyszło, żeby do niego się udać.
— A i teraz nikt nam nie broni.
— Ja wiem. Jak tylko znajdę czas sposobny, pojadę, opowiem mu, jakie strapienie mamy, a on z pewnością dobrą radę da.
Dla mieszkańców Zarudzia zaczęło się ciężkie życie, bo wiadoma rzecz, iż niema nic gorszego i przykrzejszego nad złe stosunki sąsiedzkie.
Gdy sąsiad swój, a dobry i poczciwy, to żyć z nim można zawsze w przyjaźni i zgodzie, i miło z takim sąsiadować. Jeden drugiemu dobre słowo da, jeden drugiemu drobną przysługą wygodzi, jeden drugiemu w kłopocie dopomoże. To też żyją tacy sąsiedzi w dobrej zgodzie, w poczciwości,