Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —

ustępował — naraz stał się podpalaczem i z taką zawziętością straszną rzucał się na młynarza?
Zaczęto przypominać sobie szczegóły pogrzebu Wojciecha, dziwne zachowanie się niemowy wówczas i przypomnienia te naprowadzały na domysł, że Fryc albo sam zabił Wojciecha, albo też do tej zbrodni należał. Zapewne niemowa, który włóczył się nocami po łąkach i lasach, musiał być świadkiem tego morderstwa.
— Trzeba dać znać do sądu — rzekł sołtys w kilka dni po opisanym wypadku.
— Aha, dajcie — odpowiedział sąsiad — i co z tego? Niemowa choćby i co wiedział, nie powie, bo nie może, i będzie tylko włóczenie się próżne i mitręga. Niech go tam psy zjedzą tego niemca! Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy, zapłaci mu za krzywdę, którą nieboszczykowi wyrządził.
— Zawsze — wtrącił inny włościanin — lepiej podać do sądu; poco taki zbójca między nami ma być? Zabił Wojciecha, a potem może jeszcze was zabije, albo sołtysa, albo mnie. Pasuje mu nie na roli siedzieć, tylko w kryminale, a ja wam powiadam, że ta Wojciechowa śmierć, to jego sprawka, przysiągłbym...
— Pewnie, że nie czyja, tylko jego.
— Ja zaraz miarkowałem, że to tak, ale jak się za rękę nie złapało, to trudno.
— Lepiej będzie go odstawić do sądu. Pójdźmy tedy z sołtysem i weźmy go.
Chłopi zaczęli się naradzać i namyślać. Stanęło na tem, że sołtys miał pojechać do gminy i, jeżeli