Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

i zszedłszy z wielką trudnością ze schodów, odjechał... przyrzekłszy, że nazajutrz, jak mu będzie trochę lepiej, powróci.


XII.

Nie wrócił, bo nie doczekał dnia następnego, osłabienie wzmogło się, przyszedł atak... i serce bić przestało.
Rozesłano na wszystkie strony konie po lekarzy, ale ci przybyli już za późno. Chory nie żył. Dzieci zostały w zupełnem sieroctwie, a dla panny Franciszki i matki jej zagasł ostatni promyczek nadziei lepszej doli. Pani Janowa rozpaczała, Frania płakała pocichu. Chodziło jej o matkę, a przytem żal jej było i sierot i tego poczciwego człowieka, który jej mężem miał zostać.
Po pogrzebie zjawili się jacyś krewni, sierotki zabrali do siebie. Gdy majątek jest, to opiekunów sierotom nie braknie. Zawsze znajdą się łaskawcy co na sierocym chlebie własne dzieci upasą. W majątku osiadł jakiś kuzyn nieboszczyka i rozgospodarował się jak u siebie.
Dla biednych dwóch kobiet rozpoczęło się znowu ciężkie życie, tak ciężkie jak jeszcze w życiu nie zaznały. Pani Janowa zapadała coraz bardziej na zdrowiu, panna Franciszka mizerniała, chudła, a rysy jej twarzy zaostrzały się widocznie.
Matka wyrzekała ciągle na losy, z ust jej nie schodziła nigdy skarga, miała żal do córki, do znajomych, do całego świata. Stała się przykra w obejściu, podejrzliwa, nieznośna. Panna Franciszka cierpiała z rezygnacyą. Od świtu do nocy późnej pracując, niewyspana, zmęczona, miała jednak pogodny uśmiech dla ludzi.
Czego nie robiła, żeby zapracować kilka rubli miesięcznie na komorne i na życie? szyła suknie i ubierała kapelusze dla sług, przyjmowała na stancye córeczki biednych rodziców za bardzo małą zapłatę, uczyła dzieci żydowskie, a nocami siedziała nad robótkami ręcznemi. Zkąd się brało tyle energii i tyle siły w szczupłej, mizernej dziewczynie? jakim sposobem oczy jej wytrzymywały pracę całonocną przy małej lampce, dającej bardzo skąpe światło? jak żyć mogła, mając pożywienie liche, zmartwień dużo i pracę nad siły?
Doprawdy człowiek wiele może znieść i wytrzymać.
I dziś jeszcze widziéć można pannę Franciszkę, szczupłą, filigranową, drobniutką, można ją widziéć jak biega od sklepu do sklepu i załatwia różne drobne sprawuneczki, kupuje nici, włóczki, paciorki, aby wyrabiać z nich różne cacka, których kupować nikt nie chce.
Pomimo wielkiego ubóstwa, panna Franciszka wygląda zawsze czyściutko, a nawet elegancko. Jakim sposobem skleca swoje sukienki z fatałaszków po piętnaście razy nicowanych i przerabianych, tego moje pióro opisać nie potrafi.
O Alfredzie żadnej wieści, przepadł jak kamień w wodę rzucony, jak tylu innych w tym czasie. Ktoś opowiadał, że widział go za granicą w bluzie robotnika, pracującego w porcie, ale nie prawda to chyba. Gdyby żył, napisałby przecie, dał znać. Tymczasem, przez tyle lat ani jednej litery...
Pani Kowalska dała za wygranę wyższym aspiracyom, do których, jak sama mówiła, czuła się powołaną i pogodziwszy się z prozaicznym duchem czasu, założyła sklepik. Zwyczajny sklepik, w którym dostać można mąki, kaszy, grzybów i wszelkich wiktuałów. Od rana do nocy siedzą w tym