Strona:Królowa śniegu (Hans Christian Andersen) 007.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

rzą w nie choć raz jeden. To byłaby uciecha! A może i sam Pan Bóg — —
I zaczęli lecieć do góry. Bardzo im było trudno, a jeszcze z tak ciężkim zwierciadłem — zaledwie mogli utrzymać je w rękach... O, daleko do nieba! aż im pot okrył czoło, a ręce drżeć zaczęły. — Wtem trrrach! i ciężkie lustro z takiej wysokości brzdęk aż na ziemię! Naturalnie w mgnieniu oka rozprysnęło się na miljony, miljony drobnych szczątków, na niezliczoną ilość czarodziejskiego pyłku, który rozleciał się na wszystkie strony.
Ale to właśnie było najgorsze nieszczęście!
Zamiast jednego lustra były ich teraz miljony; rozproszyły się wszędzie, a w każdym najmniejszym kawałeczku, choćby drobnym jak ziarnko piasku, widać było cały świat szkaradny, śmieszny, wykrzywiony. Jeżeli taki proszek wpadł komu do oka, to człowiek ten wszystko już widział zmienione i nie mógł dostrzedz koło siebie nic dobrego, nic pięknego! Za to najgorsze rzeczy widział jasno i wyraźnie, więc wszystko złem było dla niego.
Gorzej jeszcze, jeżeli okruszyna lustra wpadła komu do serca. Nieszczęśliwy tracił uczucie: serce jego stawało się kawałkiem lodu, nikogo kochać nie mógł, wszyscy byli dla niego obcy, obojętni.
Z większych kawałków porobiono szyby, z innych szkła do okularów, a mnóstwo jeszcze krążyło w powietrzu, — wiatr je roznosił wciąż dalej i dalej, i naturalnie, coraz więcej ludzi stawało się nieszczęśliwymi kalekami.
A niegodziwych pyłków ciągle jeszcze pełno, i — zobaczymy, co z tego wynikło.