Strona:Krwawe drogi.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

skazywano na katorgę. Dla ochrany tylko... była to „rzecz realna“. Żandarmi wiedzieli dobrze, że te świstki mogły się były stać żagwiami pożaru w chwili wojny... a jak dzisiaj wiemy, byli przekonani, że się w razie wojny ruszymy przeciwko Rosyi. Słodko się łudzili. Nie przypuszczali nawet, że nas tak ugłaskali.
Lecz wyrwać z narodowej śpiączki trudno było wówczas... nawet najlepszych. Za dużo krwi straciliśmy w 1905 r.
Więc szedłem na zebranie w gorzkiem usposobieniu. Jako nowicyusz w „konspiracyi“, przedstawiałem się sam sobie w zagadkowych barwach. To przekradanie się w biały dzień pośród żywych ludzi, zajętych interesami chwili, pośród zgiełku tłumu, ulicą drgającą życiem, wesołą, warszawską... to ostrożne przepatrywanie, czy ulica „czysta“... czy znak w oknie wystawiony... bo gdyby go nie było, to znaczy, że się ktoś z nas „wsypał“... Możliwe było, zwłaszcza, że już jedno mieszkanie „zabrudziliśmy“, „dwornik“ zwrócił na nas uwagę i wypadało się pilnować...
Dzień był grudniowy, suchy, powiedziałbym oschły, bo szary, bezświetlny, głuchy.
Szedłem sam, czułem się samotny. Albowiem od tego wszystkiego, co wrzało naokoło życiem realistycznem, byłem oddzielony i „robotą“ i treścią tej pracy, nie będącej, niestety, w żadnym związku z tem, czem zajmowała się olbrzymia większość ludzi naokoło mnie. A w żadnej systuacyi życiowej nie uwyraźnia się tak silnie poczucie indywidualne,