Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/240

Ta strona została skorygowana.

— Panno Shirley, pozwoli pani przedstawić sobie pana Douglasa, — rzekła Janina trochę sztywno.
Pan Douglas skinął uprzejmie głową.
— Przyglądałem się pani podczas zebrania i zastanawiałem się, skąd u nas się wzięła taka ładna i sympatyczna dziewczyna?
Tego rodzaju powiedzenie w innym wypadku wywołałoby oburzenie u Ani, pan Douglas jednak wypowiedział to w taki sposób, że przyjęła te słowa, jako miły komplement. Uśmiechnęła się do niego mile i wyszła z Janiną na drogę, tonącą w poświacie księżyca.
Więc Janina miała konkurenta! Ania była zachwycona. Janina przedstawiała sobą ideał żony wesołej, oszczędnej, wyrozumiałej i pierwszorzędnej kucharki. Byłoby okrucieństwem ze strony Przeznaczenia skazać taką kobietę na staropanieństwo.
— Jan Douglas prosił, żebym zabrała panią z sobą do jego matki, — rzekła Janina nazajutrz. — Matka jego jest słaba i prawie nigdy nie wychodzi z domu, ale ogromnie lubi towarzystwo i zawsze prosi, abym ją poznawała z mojemi lokatorkami. Może pani pójść ze mną dzisiaj wieczorem?
Ania przyjęła zaproszenie, lecz w godzinę potem zjawił się sam pan Douglas i w imieniu swej matki zaprosił obydwie panie na sobotę wieczór na herbatę.
— Dlaczego pani nie włożyła tej prześlicznej muślinowej sukni? — zapytała Ania, gdy obydwie wyszły już z domu. Pogoda była przepiękna. Biedna Janina, dzięki swemu podnieceniu i ciężkiej czar-