Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

— Myślę, że nie zechcesz karać dziewczynek, sadzając je na jednej ławce z chłopcami? — zażartowała Janka.
Gilbert i Ania spojrzeli na siebie z uśmiechem. Pamiętali przecież, jak to kiedyś Ania musiała za karę usiąść obok Gilberta. Skutki tego były niewesołe.
— Czas pokaże, kto miał słuszność — zawyrokowała filozoficznie Janka, gdy się rozstawali.
Ania wracała do domu cienistą i pachnącą Ścieżką Brzóz, Aleją Zakochanych, gdzie światła i cienie goniły się pod sosnami i Doliną Fiołków: nazwy te były, w swoim czasie, pomysłem jej i Diany. Szła powoli, rozkoszując się czarem pól i lasów i gwiaździstego wieczoru. Rozmyślała poważnie nad nowemi obowiązkami, które oczekiwały ją od jutra. Już w podwórzu usłyszała dochodzący z kuchni głos rezonującej pani Linde.
— Pani Małgorzata chce zapewne udzielić mi dobrych rad co do jutra — pomyślała niechętnie. — Nie wejdę do mieszkania. Jej rady są podobne do pieprzu: doskonałe w małych ilościach, lecz trudne do przełknięcia w większych. Pobiegnę raczej na pogawędkę do pana Harrisona.
Nie po raz pierwszy od czasu pamiętnej sprawy z Krasulą Ania odwiedzała swego sąsiada. Spędziła z nim już niejeden wieczór, gdyż zaprzyjaźnili się serdecznie, pomimo iż często raziła ją ciętość starego oryginała. Imbirek wciąż jeszcze spoglądał na nią podejrzliwie i nigdy nieomieszkał przywitać sarkastycznem: „ruda wiewiórka!“ Pan Harrison starał się odzwyczaić go od tego, więc skoro tylko ujrzał nadchodzącą Anię, zrywał się, wykrzykując: „Jak mi Bóg miły, oto znów ta śliczna dzieweczka“ — lub coś równie pochlebnego. Lecz Imbirek przejrzał jego plany i nie dał się wyprowadzić w pole. Ania nigdy nie dowiedziała się, jak wiele pochwał wygłosił pan Harrison poza jej plecami. W oczy za nic w świecie nie byłby jej powiedział komplementu.