Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

kaną uprzejmością, jakby tegoż rana nie była widziała pani Barry, zdrowej i wesoło usposobionej, zajętej zrywaniem jabłek.
— Dziękuję za pamięć. Mateczka ma się doskonale. Przypuszczam, że pan Cutbert zwozi dziś kartofle do Małych Piasków, czy nie? — spytała Djana, która, spotkawszy Mateusza w wózku, przejechała z nim kawałek drogi.
— Tak. Nasz zbiór kartofli jest bardzo bogaty w tym roku. Sądzę, że i twój ojciec ma piękny plon tej jesieni.
— Owszem, bardzo piękny, wistocie. Czyście już zerwali dużo jabłek?
— Ach, strasznie wiele — zawołała Ania, zapominając o powadze i zrywając się szybko z krzesła. — Chodźmy, Djano, do sadu! Zerwiemy trochę czerwonych kalwilli. Maryla powiedziała, że możemy zabrać wszystkie, które pozostały na drzewie. Maryla jest bardzo szczodra. Pozwoliła nam także wziąć sobie po kawałku placka z owocarni i konfiturę z wisien. Ale zapomniałam, że to nie wypada mówić gościowi, czem go się będzie podejmowało. To też nie powiem, co mamy do picia. Tyle jedynie się dowiesz, że na początku wyrazu jest s, zaś w końcu k, i że jest pięknego czerwonego koloru. Ja bardzo lubię napoje czerwone, a ty? Uważam, że mają dwa razy lepszy smak, niż inne.
Sad, pełen drzew uginających się pod ciężarem dojrzałego owocu, był tak rozkosznem zaciszem, że dziewczynki z przyjemnością spędziły w nim prawie całe popołudnie. Ułożyły się w kąciku, na wysokiej trawie, gdzie chłód nie zdążył jeszcze zwarzyć zieleni, a łagodne słońce jesienne dogrzewało niezgorzej, i tam chrupały zawzięcie jabłka, przyczem ani na chwilę nie przestawały gawędzić.
Djana miała dla Ani tyle nowin ze szkoły. Musi siedzieć obok Józi Pay, a nie lubi jej. Józia przez cały czas „skrobie“ szyfrem po tabliczce, od czego Djanę lodowy dreszcz przejmuje.
— Wyobraź sobie — mówiła — Ruby Grillis wytępiła sobie wszystkie brodawki, słowo ci daję — zapomocą jakie-