Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

gie, pozbawione miłości miało ono życie... życie ciężkiej pracy, ubóstwa i sieroctwa! Bo Maryla była dość inteligentna, aby w opowiadaniu dziewczynki umieć odczytać pomiędzy wierszami i odgadnąć prawdę. Nic dziwnego, że myśl o domu, nadzieja uzyskania rodziny wprawiła ją w taki zachwyt. Szkoda wistocie, że trzeba ją było odesłać do przytułku. Gdyby tak Maryla, idąc za niewytłumaczonym pomysłem Mateusza, zatrzymała ją? Niewątpliwie życzył on sobie tego, a dziewczynka wydawała się wistocie miłem, serdecznem stworzeniem.
— Mówi za wiele — pomyślała Maryla — ale możnaby to z niej wykorzenić. A zresztą w tem, co mówi, niema nic głupiego, ani prostackiego. Ma w sobie nawet coś pańskiego. Widocznie rodzice jej byli ludzie szlachetnych uczuć.
Wybrzeże morskie stawało się dzikie i puste. Naprawo rosły wielkie jodły, których nie zdołały złamać lata walki z wichrami morskiemi. Nalewo wznosiły się czerwone skały, tak stromo zawieszone nad wodą, że koń, nieco mniej spokojny i pewny siebie, byłby niejednokrotnie wstrząsnął nerwami jadących. Tuż u stóp skały leżały całe stosy kamieni, wypolerowanych i spłókanych do czysta przez fale morskie, lub błyszczały małe piasczyste zatoczki, zasiane lśniącym żwirem, niby klejnotami oceanu. Dalej rozpościerało się morze, błyszczące i szafirowe, a ponad niem uwijały się mewy, których silne skrzydła ciskały srebrne błyskawice w promieniach słońca.
— Czy morze nie jest czemś wspaniałem? — spytała Ania, budząc się z długiego milczenia. — Razu jednego kiedy byłam w Marysville, pan Tomas wynajął wielki omnibus i pojechaliśmy do morza o kilka mil dalej. Spędziliśmy tam cały dzień. Cieszyłam się każdą chwilą owego dnia, pomimo że musiałam pilnować dzieci. Wspomnieniami owej wycieczki żyłam długo, długo... Ale to wybrzeże jest piękniejsze od wybrzeża Marysville. A czy mewy nie są cudne? Czy pani nie chciałaby być mewą? Ja chciałabym bardzo... gdybym nie była człowiekiem, rozumie się. Jakże musi być