Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

ja tam nie przyjdę! — rzekła Maryla, z trudnością odzyskując panowanie nad sobą.
Ania rozpłakała się i popędziła przez drzwi do sieni, które rzuciła za sobą z całych sił i, jak wicher, pomknęła po schodach na górę. Silny trzask na facjatce oznajmił, że drzwi jej pokoju rzucone zostały z niemniejszą gwałtownością.
— O, nie zazdroszczę ci wychowania tej osóbki — rzekła z niewysłowioną ironią pani Małgorzata.
Maryla otworzyła usta, by wyrzec coś usprawiedliwiającego czy potępiającego... Lecz to, co wyrzekła, pozostało dla niej niewytłumaczone zarówno wówczas jak i potem.
— Nie powinnaś była szydzić z jej powierzchowności, Małgorzato.
— Marylo Cutbert, chyba że nie masz zamiaru bronić tego dzikiego postępowania, którego świadkami tylko co byłyśmy — rzekła oburzona pani Linde.
— Nie — odpowiedziała powoli Maryla — wcale nie mam zamiaru stawać w jej obronie. Ania postąpiła bardzo brzydko i otrzyma odemnie surową naukę. Lecz musimy uwzględnić pewne okoliczności. Nie uczyli jej nigdy tego, co należy, a czego nie należy czynić. A ty stanowczo byłaś dla niej zbyt okrutna.
Maryla nie potrafiła wstrzymać się od tej ostatniej uwagi, pomimo że znowu sama się sobie dziwiła. Pani Małgorzata wstała z miną obrażonej dumy i godności.
— Tak, widzę, Marylo, że będę musiała bardzo rachować się ze słowami, jeśli należy głównie mieć względy dla uczuć rozmaitych sierot, przywiezionych niewiadomo skąd... O, nie gniewam się, bynajmniej, nie lękaj się tego! Jest mi tylko za bardzo ciebie żal i nie mogę się na was gniewać. Ale przeżyjesz niejedną ciężką chwilę z tem dzieckiem. Jeśli jednak posłuchasz mojej rady — czego przypuszczalnie nie zrobisz, pomimo, że zasługuję na zaufanie, bo przecież wychowałam dziesięcioro dzieci i pochowałam dwoje — to daj jej tę surową „nauczkę“, o której mówiłaś, brzozową rózgą. Zdaje mi się, że to byłoby najwymowniejszą