Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/61

Ta strona została przepisana.

niósł już głowy, a później przez nawę i cmentarz szedł za nami, jak zbity pies. Żadne z nas nie powiedziało ani słowa, dopóki nie dotarliśmy do drogi, znaczącej się bielą w srebrzystej poświacie księżyca. Wówczas Fela przerwała martwą ciszę, zwrając się z wymówką do Historynki:
— A mówiłam ci!
Historynka nie odpowiedziała. Piotrek teraz przysunął się do niej.
— Strasznie mi przykro — wyszeptał ze skruchą. — Wierz mi, że nie chciałem się roześmiać. Śmiech wziął się niewiadomo skąd, zanim zdążyłem się opanować. Było to tak...
— Bądź łaskaw nie mówić do mnie — zawołała Historynka chłodno, usiłując zapanować nad gniewem. — Bądź sobie Metodystą, Mahometaninem, czem ci się podoba! Mnie tam wszystko jedno! Upokorzyłeś mnie!
Odeszła z Sarą Ray, a Piotrek wrócił do nas z przerażoną miną.
— Co ja jej takiego zrobiłem? — zapytał szeptem. — Co znaczy to słowo, które mi powiedziała?
— Ach, mniejsza o to — rzekłem gniewnie, bo czułem, że Piotrek nas skompromitował. — Wściekła jest i nic dziwnego. Dlaczego zachowałeś się tak głupio, Piotrku?
— Ależ ja nie chciałem. Przedtem dwa razy śmiać mi się zachciało, a jednak uspokoiłem się. Przypomniałem sobie opowiadanie Historynki na śmiech mi się zebrało, więc nie powinna się na mnie gniewać. Niech nie opowiada takich historyj o ludziach, jeżeli nie chce żebym się śmiał na ich widok. Gdy spojrzałem na Samuela Warda, przypomniało mi się, jak zasnął pewnego razu na przyjęciu, jak się potem obudził i zaczął się modlić, aby Bóg czuwał nad nim, żeby już więcej przy ludziach nie zasypiał. Przypomniałem sobie Historynkę, jak nam to opowia-