Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

Potem ujrzeliśmy dom w cienistym ogrodzie na końcu długiej cyprysowej alei. Okiennice były zamknięte, a na szerokim, płaskim tarasie kwitły różnokolorowe kwiaty. Kolasa zatrzymała się przed tym domem i odjechała następnie, gdy wyskoczył z niej oficer, który rękojeścią szabli zapukał do drzwi. Otwarły się natychmiast podwoje. Na progu stanęła młoda wysoka kobieta, wyciągając ramiona ku oficerowi. W chwili jednak, kiedy mieli się złączyć uściskiem — cofnęli się, jakby chcąc odwlec jeszcze na moment szczęście, aby się nim potem upoić rozkoszniej.
Zobaczyliśmy dokładnie twarz tej kobiety, jaśniejącą nieopisaną ekstazą radości i kochania… Ten wyraz prześwietlający jej oblicze czynił je pięknem i młodem, choć wistocie rysy były niezbyt regularne a przywiędła nieco cera wskazywały, że kobieta ma już wiosnę młodości poza sobą.
Kochankowie rzucili się sobie w objęcia, ramiona ich splotły się gorącym mocnym uściskiem, a wargi złączyły się w długim pocałunku.
Oficer francuski i jego kochanka Włoszka zniknęli nam z przed oczu. Ujrzeliśmy ruiny jakiegoś fortu, otoczone wieńcem drzew i oświetlone łagodnym blaskiem księżyca. Z pośród drzew wysunęła się młoda dziewczyna w luźnej powłóczystej sukni. Przystanęła z rozchylonemi usty i wyciągniętemi rękami. Dostrzegła coś, czego my nie mogliśmy widzieć. Urodziwa jej twarzyczka rozjaśniła się czarującym uśmiechem. Powiekami przysłoniła oczy i trwała, jakby oczekując… Czekała istotnie na młodzieńca, który podszedłszy ku niej przylgnął do jej warg chciwymi ustami. Ona położyła głowę na jego ramieniu.
Scena miłosna której byliśmy świadkami, wyruszyła nas głęboko, skoro uświadomiliśmy sobie, że mamy przed sobą nie aktorów, ale żywych ludzi z piętnastego stulecia. Oni nie grali dla nas, oni upajali się pierwszym pocałun-