Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

rozgadanych piął się po tej spadzistej drodze. Porozwiewane, gdzieniegdzie podarte tuniki na ich grzbietach, gwałtowna gestykulacya i wyraz twarzy nadają im wygląd żebraków lub biednych rzemieślników rasy wschodniej. Droga znika, aby znów ukazać się na wyższym poziomie. Widzimy, że cała ta masa ludzka towarzyszy oddziałowi żołnierzy, których strój i uzbrojenie wskazują, że to legioniści rzymscy. Żołnierzy tych jest kilkudziesięciu. Kroczą powoli, nie w ordynku wojskowym, lecz rozsypani bezładnie. Na ramionach mają włócznie, a niektórzy niosą hełmy w ręku. Niekiedy zatrzymują się i piją. Po jakimś czasie można sobie zdać sprawę z tego, że legioniści tworzą eskorty dla grupy środkowej złożonej z kilku wodzów i kilku osobistości w szatach kapłańskich. Nieco opodal idą cztery niewiasty kryjące swe oblicza pod zasłonami. Nagle w chwili, gdy tłum rozsunął się nieco — spostrzegamy wielki, ciężki krzyż, pod którego ciężarem ugina się człowiek, niosący go na miejsce swej kaźni. Chwieje się On co krok prawie, zbiera znowu siły, podnosi się, pada, wlecze się, potyka się o ostre przydrożne kamienie… Upadł raz jeszcze i leży bez ruchu. Razy batami wymierzane przez jednego z żołnierzy nie wywierają żadnego skutku. Wyczerpały się Jego siły.
Dwa razy jeszcze widziany w dwóch dalszych stadyach — drogę krzyżową… Dwa razy zwraca się ku nam oblicze Skazanego na śmierć… Inne ono jest niż wizerunki, któreśmy oglądać nawykli, a jednak poznajemy… To On, Ten, który umarł dla nas na krzyżu… żyje w naszych oczach. Cierpi. Zobaczymy Jego mękę i śmierć!
Żołnierze przybyli już na miejsce Męki. Widzimy wznoszący się krzyż, a pod nim pochylone w ciężkiej boleści niewiasty. Agonia się zaczyna…
Nigdy chyba żadne zbiorowisko ludzkie nie było wstrząsane tak gwałtownem i głębokiem wyruszeniem… Oglądać własnemi oczyma to,