Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

nywać… Uderzył mnie wyraz dziwnego roztargnienia i szczególnego niepokoju z jakim słów moich słuchała:
— Co ci jest, kochanie? Zgadzasz się, nieprawdaż?
— Tak, tak — rzekła — ale przedewszystkiem muszę zaapelować do mej pamięci… Co za nieostrożność z mej strony, żem sobie tej formuły odrazu nie zapisała.. Ale ja ją przecież umiem na pamięć… Chociaż…
Czoło jej pofałdowało się, rysy twarzy drgały nerwowo… Nagle wykrzyknęła:
— Kartkę papieru!… i ołówek — prędko!… prędko…
Dałem jej to, czego żądała. Drżącą ręką nakreśliła na kartce mego notesu kilka cyfr… Potem urwała i spojrzała na mnie wzrokiem pełnym bezgranicznego lęku.
Zrozumiałem jej wysiłek mózgowy i starałem się ją uspokoić:
— Nie męcz się teraz… Przypomnisz sobie później…. Teraz trzeba ci wypoczynku.. uśnij, droga moja…
— Muszę sobie przypomnieć!… za wszelką cenę — muszę!…
— Przypomnisz sobie napewno… Teraz przeszkadza ci nadmierne zmęczenie i zdenerwowanie.
Usłuchała i przymknąwszy powieki, starała się zasnąć. Po upływie godziny, zbudziła się już i zażądała znowu papieru i ołówka… Po chwili wyszeptała z przerażeniem:
— To okropne!… mój mózg nie chce pracować!… O! jakże mnie boli głowa!…
Noc upłynęła wśród daremnych wysiłków. Gorączka trawiąca Beranżerę, wzmogła się. Nad ranem narzeczona moja straciła przytomność… W majaczeniach gorączkowych szeptała ciągle spalonymi wargami jakieś cyfry i litery. Choroba trwała tydzień. Przez tydzień obawialiśmy się o życie Beranżery, która cierpiała na straszliwe bóle głowy i usiłowała wychudłymi palcami kreślić na kołdrze jakieś znaki.