Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

Skoro wreszcie odzyskała świadomość i zaczęła powracać do zdrowia unikaliśmy przez pewien czas drażliwego tematu rozmowy. Czułem wszakże, że ona nie przestaje myśleć o tem, że szuka w mózgu poszczególnych części formuły…
Nakoniec rzekła do mnie ze łzami w oczach:
— Straciłam nadzieję, Wiktorynie. Przynajmniej ze sto razy powtarzałam sobie tę formułę i zdawało mi się, że mogę polegać na mojej pamięci… Ale teraz zatarło się wszystko… Jakby mi ktoś wyrwał z mózgu… Wprawdzie plączą mi się pojedyncze cyfry i litery, ale niepowiązana ze sobą, nie mogące żadnego dać rezultatu… Coś się w mojej biednej głowie zepsuło… Musiało się to stać wtedy, kiedy Velmot dławił mnie za gardło… Umysł mój powlekła jakaś dziwna mgła!… Niestety!… ja sobie już nigdy nie przypomnę…
I nie przypomniała sobie. W Enclos nie ponawiano już cudownych seansów. Obrazy nie pojawiły się na ekranie. Ekran Noela Dorgeroux pozostał szarym, zimnym, martwym murem… A jednak ileż w tym kierunku czyniono wysiłków… ile stworzono towarzystw naukowych, mających na celu jedynie odtworzenie formuły i eksploatacyę wynalazku zagubionego.
Napróżno!
Ekran, na którym mieliśmy sposobność oglądać przedziwne wizye — nie odbijały żadnych promieni — podobny oku ślepca.
Byłoby to dla mnie i dla Beranżery męką ustawiczną, gdyby nasza wzajemna miłość nie łagodziła przykrych wspomnień.
Nie pobraliśmy się jeszcze zaraz, bo obawiałem się zwrócenia publicznej uwagi na tę, która legalnie nosiła nazwisko Massignac… Skoro mnie wysłano w misyi politycznej na Wschód — sprowadziłem Beranżerę i tam w dalekiej ziemi połączył nas na całe życie ślub.
Często rozmawiamy o wielkim sekrecie Noela Dorgeroux. Smutek zawsze wówczas przesłania mgłą piękne oczy Beranżery.