Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.
—   177   —

szybkością, znalazł się wkrótce na dworcu Saint Lazare. Z biura autobusów udał się za innym znów śladem, który okazał się również błędnym. Stracił jeszcze godzinę czasu i powrócił na dworzec, gdzie zdobył tylko tę pewność, że Florentyna wsiadła tam sama jedna do autobusu, który odjechał w kierunku placu Palais Burbon.
A zatem, i to wbrew wszelkiemu oczekiwaniu, Florentyna, nie podejrzewając jeszcze niczego, wróciła do domu.
Myśl, że ujrzy ją już za chwilę podsycała jeszcze jego wściekłość. Jadąc ulicą Royale i przejeżdżając plac de la Concorde rzucał bez związku wyrazy zemsty i gróźb, które pragnął jaknajrychlej wykonać. I bezcześcił Florentynę. I smagał ją obelgami. I czuł jakąś przykrą, dojmującą potrzebę zadania ciosu tej nędznej kreaturze...


„...To on! To Sauverand!...”

Przybywszy jednak na plac Palais Burbon, ochłódł w swym zapale. Jednym rzutem doświadczonego oka spostrzegł i obliczył, że po obu stronach ulicy spacerowało sześciu mężczyzn. Domyślił się odrazu, że są to agenci policyi. Po chwili zauważył także brygadyera Mazeroux, który wykręcał się na obcasie, ukryty w bramie jednej z pobliskich kamienic.
— Mazeroux! — zawołał.
Brygadyer, zdziwiony wymienieniem jego nazwiska, podszedł do samochodu.