Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.
—   178   —

— Ach, to szef mnie woła!
Na twarzy brygadyera znać było tak wielkie zmieszanie, iż don Luisa utwierdziło to w jego przypuszczeniach.
— Chyba nie na mnie urządziliście zasadzkę przed moim domem?
— Także pytanie! — odrzekł Mazeroux, widocznie zaambarasowany. — Szef wie doskonale, że znajduje się w łaskach.
Don Luis aż podskoczył z gniewu. Teraz zrozumiał. Mazeroux go zdradził! Chcąc dać posłuch skrupułom swego sumienia, jak również pragnąc ocalić swego byłego szefa z groźnej fali namiętności, Mazeroux zadenuncyował Florentynę Levasseur...
Zacisnał pięści i wytężył wszystkie siły, aby zapanować nad wściekłością, burzącą mu krew w żyłach. Cios był straszny. Nagle zrozumiał intuicyjnie wszystkie błędy, jakie wskutek ślepej namiętności popełnił od dnia wczorajszego i przeczuwał trudne do naprawy następstwa, mogące z nich wyniknąć. Bieg wydarzeń wymknął mu się z ręki.
— Czy masz rozkaz aresztowania jej?
Mazeroux wybełkotał:
— Otrzymałem go całkiem przypadkowo... Spotkałem powracającego prefekta. Zaczęliśmy mówić o tej pannie... I oto wykryto, że tę fotografię... pan wie... fotografię Florentyny Levasseur, którą prefekt panu powierzył... otóż, że pan kazał tę fotografię zaretuszować... Gdy więc wymieniłem imię Florentyny, prefekt przypomniał sobie nagle, że o nią tu idzie...
— Czy masz rozkaz aresztowania jej? — powtórzył don Luis jeszcze ostrzejszym tonem.
— Wszak... nieprawdaż?... Trzeba było... Pan Desmalions... sędzia...
Gdyby na placu nie było nikogo, to don Luis ulżyłby sobie niewątpliwie, wymierzając kułakiem pod zęby cios brygadyerowi, według wszelkich nowoczesnych reguł sztuki bokserskiej. Zresztą Mazeroux, przewidując taką ewentualność, trzymał się roztropnie jak najdalej od szefa i chcąc go ułagodzić, sypał obficie wyjaśnieniami.
— To dla pańskiego dobra, szefie — mówił. —