Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.
—   184   —

Sauverand uwolnił się z jej objęć i zmusił ją do zajęcia miejsca na krześle.
— Pozwól mi swobodnie działać, Florentyno! Moje przyrzeczenia miały tylko na celu uspokojenie ciebie. Pozwól mi działać swobodnie!
— Ależ nie, nie! — protestowała zapalczywie Florentyna. — Nie! Przecież to jest szaleństwo! Zakazuję ci puścić pary z ust... Ach, błagam cię, nie staraj się nawet tego uczynić!...


„...Ręce do góry! — zagrzmiał...”

Sauverand łagodnie przesunął rękę po błyszczącem złocie jej włosów.
— Pozwól mi działać, Florentyno! — powtórzył zniżonym głosem.
Ustąpiła, jakgdyby rozbrojona słodyczą jego głosu, on zaś mówił do niej coś jeszcze, czego już don Luis nie słyszał, a co jednak widocznie ją przekonało.
Perenna stał naprzeciw nich bez ruchu, z ręką wysuniętą przed siebie, z palcem gotowym do naciśnięcia sprężyny rewolweru, z którego mierzył w swych wrogów.
Słysząc, że Sauverand mówi do Florentyny po imieniu, zadrżał od stóp do głowy. Skurcz bolesny ściągnął mu palec...
Jakim cudem nie strzelił? W jaki sposób zdobył się na tyle siły, iż stłumił w sobie odruch nienawiści i zazdrości, która paliła go, jak płomień? Wszak Sauverand miał czelność głaskać wobec niego główkę Florentyny!