Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.
—   213   —

Don Luis podszedł do samego aparatu, jak gdyby ulegając przymusowi, ujął słuchawkę i podczas gdy wołał: „Hallo... Saxe 24—09”..., drugą ręką, opartą o ścianę, przeciął druty małemi nożyczkami, które przezornie wziął przedtem ze stołu.
— Hallo... 24—09... Czy to apteka?... Hallo... Brygadyer Mazeroux ze służby bezpieczeństwa, nieprawdaż? Hę? Co? Co pan mówi? Ależ to straszne!... Jest pan tego pewien? Rana jest zatruta?...
Bez chwili zastanowienia Weber odsunął don Luisa od telefonu i chwycił słuchawkę. Wiadomość o zatrutej ranie wstrząsnęła nim do głębi.


„...Stój! — zawołał, robiąc ruch ręką...“

— Hallo!... Hallo!... — wołał, czuwając jednocześnie nad don Luisem i rozkazując mu giestem, ażeby się nie oddalał. — Hallo!... a zatem brygadyer Mazeroux... Hallo!... ależ mówże pan do stu piorunów!...
Nagle rzucił słuchawkę, spojrzał na druty, zauważył, iż są przecięte i odwrócił się ku Perennie z wyrazem twarzy, nacechowanej następującą myślą:
— Tak jest! Zostałem oszukany...
Perenna stał w odległości trzech kroków od niego, oparty niedbale o drzwiczki kabiny.
Śmiał się... Śmiał się serdecznie, z niewypowiedzianym wdziękiem.
— Stój! — zawołał, robiąc ruch ręką.