Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.
—   231   —

wę górnej klapy, starał się ją nawet podnieść ramieniem, ale usłyszał nad sobą czyjeś stąpania. Agenci wciąż tam czuwali.
Wtedy, pożerany wściekłością, w poczuciu bezsilności oczekiwał na Webera.
Od strony alkowy rozległ się jakiś trzask, idący echem przez podziemia, poczem dał się słyszeć gwar zmieszanych głosów.
— Doigrałem się! — rzekł do siebie. — Agenci więzienie, cela... Mój Boże, ładny mi zgotowałeś los! A następnie pani Fauville, nie doczekawszy się pomocy, odbierze sobie życie... Później Florentyna...
Przed zagaszeniem latarki po raz ostatni rzucił nią świetlisty krąg dookoła. W odległości dwóch metrów od drabiny, w trzech czwartych jej wysokości, nieco w tyle, brak było od strony wnętrza domu wielkiego kamienia w murze, wskutek czego powstawało w ścianie wgłębienie, mogące dać schronisko człowiekowi.
Jakkolwiek kryjówka nie miała wielkiej wartości, można było jednak liczyć na to, że nie będzie zauważona przez agentów. Zresztą don Luis nie miał już wyboru. Licząc zatem na szczęśliwy przypadek, don Luis, skurczywszy się we dwoje, ulokował się wewnątrz owego wgłębienia.
Weber, Mazeroux i ich podwładni zjawili się wkrótce. Perenna wtulił się, jak mógł najgłębiej, gdyż pierwsze promienie latarek poczęły już sięgać do otworu. Ze zdumieniem zauważył, ze tylna ściana kryjówki pod jego naciskiem poczęła się obracać, jakgdyby dokoła własnej osi. Popchnąwszy ją nieco znalazł się w drugiej jamie, jednocześnie ruchoma ściana jamy, zrobiwszy pełny obrót, zamknęła się za nim, nie czyniąc żadnego prawie hałasu.
— Wybornie! — szepnął. — Sama Opatrzność staje po stronie cnoty i prawa!
Usłyszał głos brygadyera Mazeroux, który mówił:
— Niema nikogo, a wszak jesteśmy już u druqieqo wylotu. Chyba, że umknął za naszem zbliżeniem... Mógł uciec przez tę klapę, którą widać u góry.
— Przewidziałem to! Wylot ten prowadzi do