Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.
—   235   —

wać cudownych wydarzeń, które miały mu przyjść z pomocą, to teraz, przeciwnie, wolał narazić się na wszelkie niebezpieczeństwa i wycierpieć każdą mękę, aniżeli pozostawić swemu losowi zagrożonych wielkiem niebezpieczeństwem prefekta policyi, Webera, brygadyera Mazeroux i ich kompanów.
— Na pomoc! Na pomoc! — wołał.
Za trzy czy cztery godziny dom inżyniera Fauviile’a miał wylecieć w powietrze. Był przekonany o tem w sposób jaknajbardziej stanowczy. Z taką samą punktualnością, z jaką ukazywały się owe tajemnicze listy, przy pokonaniu wszelkich przeszkód, jakie się temu przeciwstawiały, także wybuch nastąpi o oznaczonej godzinie. Piekielny twórca tego przeklętego dzieła tak chciał i tak będzie! O godzinie trzeciej rano dom inżyniera Fauville’a zamieni się w kupę gruzów!


„...Na pomoc! Na pomoc! — wołał...”

— Na pomoc Na pomoc!.
Odnalazł w sobie siły, aby wołać i krzyczeć rozpaczliwie, tak, iżby go usłyszano poza ową ścianą z kamienia. Później, gdy nawoływaniu jego nie odpowiadało żadne echo, przestał wołać o pomoc i począł nadsłuchiwać. Nie było słychać żadnego odgłosu życia. Cisza panowała zupełna.
Wtedy uczucie okropnego strachu okryło czoło jego potem. A jeżeli agenci zrezygnowali z utrzymywania straży na górnych piętrach i ulokowali się na noc w pokojach parterowych?