Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.
—   291   —

cemi rękami klamki, a gdy je otworzył, znalazł się na samym dole schodów, prowadzących do ubikacyi gospodarczych. Czy wejść na te schody? Po prawej stronie schody tę prowadziły do suteren. Don Luis zszedł na dół, wpadł do kuchni i chwyciwszy mocno kucharkę za ramię wrzasnął rozwścieczony:
— Tędy przechodziła przed chwilą jedna z pielęgniarek?
— Panna Gertruda? Świeżo przyjęta...
— Tak... tak... prędko... potrzebują jej na górze...
— Kto?
— Do pioruna, gadaj, którędy wyszła?
— Wyszła... temi drzwiami...
Don Luis rzucił się we wskazanym kierunku, minął niewielką sieć i znalazł się na ulicy des Ternes.
— Ładne wyścigi! — zawołał Mazeroux, który się z nim tutaj połączył.
Don Luis przyglądał się badawczo ulicy. Z małego sąsiedniego placu, z placu św. Ferdynanda, wyruszał samochód.
— To ona! — rzekł. — Teraz już mi się nie wymknie!
Wynajął pierwszy lepszy wehikuł, który znalazł pod ręką, rzucając szoferowi rozkaz:
— Proszę jechać za tamtym autobusem w pięćdziesięciometrowej odległości.
Mazeroux rzucił pytanie:
— Czy to jest Florentyna Levasseur?
— Ona!
— Szczwana jest! — burknął brygadyer.
I z wzbierającą gwałtownością dodał:
— A szef wciąż zdaje się nic nie widzieć! Zaprawdę, że można być ślepym pod tym względem...
Don Luis nie dał żadnej odpowiedzi.
— Ależ, szefie, obecność Florentyny w tej klinice wskazuje jak dwa a dwa cztery, że ona to dała służącemu ów list z pogróżką przeciw tobie, a zatem niema już żadnych wątpliwości! Florentyna Levasseur kieruje całą tą sprawą! I niechaj szef przyzna, że wie o tem tak dobrze, jak i ja! Od dziesięciu dni, przez miłość ku tej kobiecie,