Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/337

Ta strona została uwierzytelniona.
—   331   —

Dopiero u Valenglaya, na parterze, zamieszkiwanym przez prezydenta rady ministrów, w pobliżu Trocadero, zobaczył zegar.
— Wpół do ósmej! — zawołał. — Doskonale! Nie wiele czasu straciliśmy. Położenie się wyjaśni.
Pokój, w którym znalazł się Perenna, był przepełniony książkami i obrazami. Na odgłos dzwonka agenci wyszli, prowadzeni przez starą służącą, która ich tu przedtem wprowadziła.
Don Luis pozostał sam jeden.
Wciąż panując nad sobą odczuwał jednak pewien niepokój, pewną potrzebę fizyczną działania i walki. Oczy jego ustawicznie zwracały się ku zegarowi. Wielka wskazówka na zegarze zdawała się poruszać z nadzwyczajną szybkością.
Wreszcie ktoś wszedł, poprzedzany przez jakąś drugą osobę.
Don Luis rozpoznał w przybyłych Valenglaya i prefekta policyi.
— Tak więc się stało, jak przypuszczałem — pomyślał. — Mam ich w ręku.
Optymizmem nastroiła don Luisa koścista i szczupła twarz starego prezydenta ministrów, na której nie zauważył żadnego śladu gniewu, lecz przeciwnie, spostrzegł pewien nieokreślony wyraz sympatyi. Nie dostrzegł nic takiego, coby miało stanąć na podobieństwo baryery pomiędzy prezydentem ministrów, a przyjmowaną przezeń dwuznaczną osobistością. Znać było, iż premier jest wielce zaciekawiony i że zamierza gościa swego traktować z sympatyą, której zresztą nigdy Valenglay nie taił i którą uwydatnił, gdy po symulowanej śmierci Arseniusza Lupina mówił o tym awanturniku i o osobliwych stosunkach, jakie go z nim łączyły.
— Wcale się pan nie zmienił — rzekł premier przyjrzawszy mu się uważnie. — Cera panu nieco przyciemniała, włosy trochę posiwiały i oto wszystko!
I nagle, jak człowiek, który zwykł był prosto zmierzać do celu, premier zapytał:
— A zatem czego pan sobie życzy?
— Przedewszystkiem jedno pytanie, panie prezydencie ministrów. Czy Weber, który tej nocy