Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/339

Ta strona została uwierzytelniona.
—   333   —

i żaden jej szczegół nie jest mi obcy. Pan dokonałeś cudów. Jest rzeczą oczywistą, że bez pańskiego udziału sprawa ta nie wyszłaby nigdy ze sfery tajemnic. Jednak zaznaczyć muszę, że popełniono tu kilka błędów, a te błędy, które mnie dziwią wobec tego, że pan je popełniłeś, tłómaczą się jaśniej, gdy się wie teraz, że miłość była podstawą i celem pańskich działań. Z drugiej strony i mimo pańskich twierdzeń zachowanie się Florentyny Levasseur, jej prawa spadkowe, jej nieprzewidziana ucieczka z kliniki, nie pozostawiają nam żadnej wątpliwości co do roli, jaką ona odgrywała.
Don Luis wskazał na zegar.
— Panie prezydencie, czas ucieka!
Valenglay wybuchnął śmiechem:
— Co za oryginał! Panie Perenna, żałuję niezmiernie, że nie jestem jakim wspaniałomyślnym monarchą. Byłbyś pan w takim razie naczelnikiem mojej policyi tajnej.
— Jestto stanowisko, które zaofiarowywał mi już ex-cesarz Wilhelm.
— Co znowu?
— I za które mu podziękowałem.
Valenglay śmiał się do rozpuku, a tymczasem zegar wskazywał już godzinę ósmą bez kwadransa. Don Luisa ogarniał niepokój. Valenglay usiadł i przechodząc już bez zwłoki do sedna rzeczy, oświadczył poważnie:
— Don Luisie Perenna, od pierwszego dnia, kiedyś pan znów się u nas pojawił, to jest od chwili popełnienia zbrodni na bulwarze Suchet, pan prefekt policyi i ja, nie mieliśmy wątpliwości co do tego, z kim właściwie mamy do czynienia. Perenna, to Lupin! Nie wątpię wcale o tem, że znane są panu powody, dla których nie chcieliśmy wskrzeszać nieboszczyka, którym pan dla świata byłeś i dla których darzyliśmy pana pewną protekcyą. Pan prefekt policyi był tego samego zdania co i ja. Sprawa, którą pan się zająłeś była z pańskiej strony dziełem sprawiedliwości i pańskie współpracownictwo było dla nas zbyt cennem, ażebyśmy nie mieli zaoszczędzić panu pewnych przykrości. A zatem, ponieważ don Luis