Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/352

Ta strona została uwierzytelniona.
—   346   —

swej ręki. Pochylony nad mapą mistrz panował nietylko nad kartonem mapy, lecz nad wielką szosą, po której w jego oczach mknął samochód poddany jego despotycznej woli.
Stanąwszy znów przed biurkiem prezydenta, don Luis kontynuował swą opowieść:
— Bitwa była skończona i było rzeczą niemożliwą, aby się rozpoczęła nanowo. Stałem się dzięki swej sile, czy tylko fortelowi zwycięzcą, z którym trudno było walczyć. Czterdziestu dwóch Berberejczyków sądziło, iż mają wobec siebie istotę, która podbiła ich w sposób nadprzyrodzony. Nie było innego wyjaśnienia dla rzeczy niewytłumaczonych, których byli naocznymi świadkami. Byłem czarodziejem, jakąś emanacyą Proroka.
Valenglay śmiejąc się rzekł:
— Przypuszczam, że nie tłumaczyli oni sobie tych wydarzeń w sposób tak naiwny, bo wreszcie...
— Panie prezydencie — przerwał don Luis — pan czytał niewątpliwie osobliwą nowelę Balzaca pod tytułem: „Une passion dans le désert?”.
— Czytałem.
— Otóż klucz do tej zagadki znajduje się tam właśnie.
— Co pan mówi? Nie dobrze rozumiem. Wszak pan nie znajdował się pod kłami tygrysa? W pańskiej sprawie ujarzmienie tygrysicy nie odgrywało żadnej roli.
— Nie, ale tam były kobiety...
— Co to znów ma znaczyć?
— Mój Boże! — oświadczył don Luis. — Nie chcę pana przestraszać bynajmniej, panie prezydencie, powtarzam jednak, że w oddziale, który mnie prowadził za sobą przez ciąg ośmiu dni, znajdowały się kobiety... a kobiety są czemś podobnem do tygrysów Balzaca, są istotami, które można oswoić, uwieść... zmiękczyć do tego stopnia, iż stać się mogą sprzymierzeńcami.
— Tak... tak... — mruknął prezydent — ale do tego potrzeba mieć trochę czasu.
— Miałem osiem dni czasu...
— I potrzeba kompletnej swobody ruchów.
— Nie, nie, panie prezydencie. Na początek wystarczą same oczy. Oczami można wywołać sym-