Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/389

Ta strona została uwierzytelniona.
—   383   —

To co się stało następnie było tak raptowne, piramida złomów i kamieni z taką siłą zwaliła się we wgłębienie groty, że zbrodniarz, mimo przewidywania katastrofy, został obalony na ziemię. Nie stało mu się zresztą nic złego, to też podniósłszy się zaraz, zawołał:
— Florentyno! Florentyno!
Katastrofa, mimo, iż przygotowana była przez niego z taką dokładnością i okrucieństwem, zdawała się przewyższać oczekiwane przezeń rezultaty. Obłędnemi spojrzeniami począł szukać Florentyny. Pochylił się nad rumowiskiem i począł krążyć dookoła wśród unoszących się w powietrzu tumanów kurzu. Nie dostrzegł jednak żadnych śladów pogrzebanej żywcem ofiary.
Florentyna znajdowała się widocznie na samym spodzie rumowiska, niedosięgalna dla oka, jak to był przewidywał, martwa...
— Nie żyje! — wykrztusił, patrząc obłędnie dookoła. — Nie żyje! Florentyna nie żyje!
Znów popadł w zupełną prostracyę ducha, która zwolna uginała pod nim kolana, kurczyła go i paraliżowała. Dwa te bezpośrednio po sobie następujące wysiłki, doprowadzające do katastrofy, której był bezpośrednim świadkiem, pozbawiły go, zda się, tej reszty energii, jaka w nim jeszcze się kołatała. Bez nienawiści, gdyż Arseniusz Lupin już nie żył; bez miłości, ponieważ Florentyna nie należała już do żyjących, miał wygląd człowieka, który stracił wprost wszelką racyę bytu.
Dwukrotnie jeszcze na wargach jego zawisło imię Florentyny. Czy żałował swej przyjaciółki? Czy znalazłszy się u kresu tych straszliwych zbrodni przebiegał myślą wszystkie przebyte już etapy, znaczone krwią i trupami? Czy może coś w rodzaju głosu sumienia poczynało się budzić w tej znikczemniałej duszy zbrodniarza? A może był to raczej pewien rodzaj odrętwienia fizycznego, które opanowuje dziką bestyę, nasyconą już mięsem i krwią, odrętwienie, odczuwane prawie jako rozkosz?
A jednak raz jeszcze usta jego wyrzuciły imię Florentyny i... łzy pociekły po jego policzkach.