Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział XVI.
Opinia Woltera.

W tej chwili wszedł oberżysta, niosąc, dostojnym gościom osobiście tacę z półmiskami, na których dymiły się trufle i apetycznie wyglądał comber barani. Przepraszał za zwłokę, tłómacząc się obowiązkami kuchni przy zaprawianiu smokołyków wedle gustu pana Woltera, co wymagało czasu. Wolter odprawił go uśmiechem.
„Naprzód zjedzmy,“ rzekł do Diderota.
„Nie pojmuję, że nietylko Król, ale ty, mistrzu, dałeś się oślepić tej markizie z „pod ciemnej gwiazdy“.
„Zaraz zrozumiesz mnie. Wprzód zjedzmy. Wieczerza ostygnie, a sąd historyczny zawsze może poczekać“, rzekł dumnie. „Bądźmy Anglikami przy jedzeniu — i milczmy. Ten naród ma niektóre dobre zwyczaje, których winni się nauczyć Francuzi... zwłaszcza, kiedy są głodni!“

Zjedli. Poczem Wolter, usadowiwszy się wygodnie, wstrząsnąwszy zwieszającemi się na kark, wijącemi się w fryzowanych skrętach włosami peruki, przymknąwszy oczy, jął mówić. To z pod jego powiek błyskał promień entuzjazmu, to na subtelnych ustach zjawiał się zjadliwy uśmiech. Palce delikatnie przesuwały się po poręczy starego fotelu; to gestykulowały