Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

Westchnęła.
— Wszystko inne — powiedziała. — Tego potrzebuję.
— Był pewien Kant z Królewca, który nie wyjeżdżał poza granice miasta. I miał wszystko to co ty, i jeszcze dużo więcej.
— Ale ja nie jestem Kantem. Nawet Miró nie będę. Nie wiem, czym będę. Na razie to chyba modelką i kochanką. Będę się dużo uczyć. Od ludzi, którzy mnie będą malować, od ludzi, którzy mnie będą kochać. Nie to co w kibucu.
— Co było w kibucu?
— Wyobraź sobie miasteczko liczące sto osób. Zwariować można. Każdy wie o każdym. I dziewczyna ma spać z trzema chłopcami. Wszystko na to samo kopyto. Ooo, uciekłam.
Jest rozmowa, która toczy się na powierzchni. Jest inna, która zapada się głębiej, jak w ciepły piasek. Jest taka, która już nie jest rozmową, w której nie wiadomo, kto do kogo mówi, kto komu odpowiada, i dno jest wspólne. W końcu znalazłeś.
Potem rozebrała się. Okazało się, że ma cienką linię między piersiami a brzuchem.
Było ciemniej, a przez to wydobywały się z mroku pewne szczegóły niedostrzegalne za dnia. Jak ludzie mają dołeczki w brodzie, tak Batia miała je na zewnętrznej stronie ud. W stawie biodrowym. Myszkę między piersiami. Oczy polerowane na niebiesko. Załamanie w punkcie przecięcia źrenicy. Oczy twarde. Małe rozgałęzienie niebieskich żyłek na lewym ramieniu. Blada, ze skłonnościami do migreny. Biała, zwłaszcza przed miesiączką.
Mówi:
— Kiedy będę miała pieniądze i będę trochę starsza, dam sobie zrobić wszystkie plastyczne operacje, jakie istnieją: naciągnąć skórę twarzy, podciąć piersi, zrobić wreszcie jakiś nos, i wiele innych, których nie znam.
Wzdycha.
Opowiadam o Persji. Jak tam czarowałem koty. W nocy przynosiły długie cienie i ocierały się o mnie. Zwoływałem je miauczeniem kotki, przeraźliwym krzykiem. Przypatrywała się liczna grupa ludzi. Wiesio też, który teraz jest lekarzem. Były ogromne i ciche. Miałem wówczas władzę nad kotami i dziećmi.
Ona patrzyła na mnie dużymi, szklistymi oczami, zielonymi, neonowoniebieskimi, w których falowało morze.
Wieczorem burza stoi na zachodzie. Światło otulone bordowym zamszem przecieka przez chmury na ciemny już las cyprysów. Nerwowe błyskawice skaczą z gór w dolinę. Czarny ptak wzniósł się i opadł.