Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

podszedł do lustra i począł przyglądać się swej twarzy i włosom: tak... na skroniach były już siwe włosy; otworzył usta, boczne zęby psuły się; obnażył swe muskularne ręce, siła jest. Ale i Mikołaj, który tam za parawanem zaledwie może złapać dech resztkami płuc, miał dawniej również zdrowe i jędrne ciało. I nagle przypomniało mu się, jak kiedyś za dziecinnych lat, gdy kładli się do łóżek, czekali tylko, gdy za Fedorem Bohdanyczem zamkną się drzwi, aby rzucać na siebie poduszkami i śmiać się do rozpuku, tak, że nawet obawa gniewu Fedora Bohdanycza nie mogła zatamować tego pieniącego się i występującego z brzegów potoku wesołości i siły. „A teraz ta powykrzywiana, pusta już pierś... i ja, co nie wiem, po co żyję i co stanie się ze mną.“
— Kha, kha! do djabła! czemu nie spisz? — dał się słyszeć z za parawanu głos Mikołaja.
— Nie wiem, nie mogę jakoś zasnąć.
— A ja dobrze spałem i nie pocę się już teraz... Masz, dotknij się koszuli, prawda, że niema potu?
Lewin dotknął się, wrócił do swego łóżka, zdmuchnął świecę, lecz nie mógł jeszcze długo usnąć. Zaledwie po długiej i mozolnej pracy zdołał wyjaśnić sobie cel swego życia, gdy znów stanęła przed nim nowa, niedająca się rozstrzygnąć zagadka, zagadka śmierci.
„Przecież on umiera, przecież on umrze do wiosny, jakże więc pomóc mu? Cóż mogę mu powiedzieć? Cóż ja wiem o tem? Ja zapomniałem zupełnie, że to istnieje.“

XXXII.

Lewin zauważył już oddawna, że gdy ktobądź krępuje nas zbytnio swą uprzejmością, to tem prędzej dadzą się nam we znaki jego wygórowane wymagania i niezadowolenie; przeczuwał, że to samo będzie miało miejsce pomiędzy nim a bratem. W rzeczy samej łagodne usposobienie Mikołaja nie trwało długo, bo zaraz na drugi dzień po swym