Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

różdżki czarodziejskiej, robota prawidłowa i akuratna robiła się sama przez się, chociaż Lewin nie myślał o niej zupełnie. Były to najprzyjemniejsze chwile.
Trudno było tylko wtedy, gdy trzeba było przerywać ruch, który wydawał się machinalnym i zastanawiać się nad tem, jak okrążyć kretowisko lub krzak szczawiu. Starzec robił to z łatwością: gdy zbliżał się ku kretowisku, czynił odpowiedni ruch kosą lub nogą i okrążał je; nie przeszkadzało mu to przyglądać się wszystkiemu, co było przed nim: to zrywał jagody, zjadał je sam, lub częstował niemi Lewina, to odrzucał końcem kosy gałązki, to oglądał przepiórcze gniazdo, z którego, z pod samego ostrza kosy, wylatywała samica, to łowił pędraki pełzające po ziemi, biorąc je na koniec kosy, jak na widelec, pokazywał Lewinowi i odrzucał daleko.
Dla Lewina i młodego chłopa wszystkie te zmiany były nadzwyczaj trudne. Obydwaj pod wpływem jednostajnego ruchu, dawali się unosić zapałowi i brakło im sił, aby zmienić ten ruch i jednocześnie zwracać uwagę na to, co się dzieje przed nimi.
Lewin nie zważał wcale, że czas mijał; gdyby go zapytano ile czasu już kosił, odparłby, że z pół godziny, a tymczasem zbliżała się pora obiadu. Gdy rozpoczynano nowy rząd, stary zwrócił uwagę Lewina na dziewczynki i chłopców, którzy z różnych stron, zaledwie widoczni, szli ku żniwiarzom przez wysoką trawę i przez drogę, niosąc węzełki z chlebem i dzbanki z kwasem, obwiązane gałgankami.
— O, pędraki ciągną! — rzekł stary, wskazując na dzieci i zasłaniając oczy ręką, zaczął przyglądać się im.
Kosiarze przeszli jeszcze dwa rzędy; starzec zatrzymał się.
— No, panie, czas już na obiad — rzekł stanowczo.
Doszedłszy do rzeki, ludzie skierowali się przez skoszoną łąkę ku kaftanom, koło których, czekając na nich, siedziały dzieci. Chłopi zebrali się: ci którzy byli dalej, koło