Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ PIĄTY

— Tak, tak. Potem szło dalej i dalej, miałem już najrozmaitsze stosunki. Mój Boże, przerażenie mnie ogarnia, kiedy przypominam sobie tę ohydę, a przecież mówię to o sobie ja, z którego tak zwanej niewinności śmieli się koledzy. A posłuchajmy o złotej młodzieży, o oficerach, o paryżanach, a pomyślmy, jak wszyscy ci panowie i ja, trzydziestoletni rozpustnicy, mający na sumieniu setki najrozmaitszych okropnych przestępstw względem kobiet, wchodzimy czysto wymyci, ostrzyżeni, wyperfumowani, w czystej bieliźnie, we frakach lub mundurach do salonu lub na bal — cóż za symbol czystości! jakież to piękne!
Niech pan sobie zda sprawę z tego, co powinno być, a co jest w rzeczywistości. Powinno być tak, że gdy w towarzystwie do mojej siostry lub córki podchodzi taki pan, to ja, znając jego życie, powinienem zbliżyć się do niego, poprosić na stronę i powiedzieć cicho: — „Mój kochany, przecież znam twoje życie, wiem, z kim spędzasz noce. Tu niema miejsca dla ciebie. Tu są czyste,