Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

bronić poniekąd, i dać do zrozumienia, że podziela po trochę zdanie o nim księcia Bazylego.
— Cóż mówią lekarze? — spytała na nowo po chwili milczenia, wracając również do owego wyrazu pełnego rozpaczy, który nadała zaraz na wstępie swojej twarzy mizernej i zwiędłej.
— Prawie żadnej nie ma nadziei, według ich zdania...
— Tak byłabym chciała, raz ostatni podziękować mojemu wujowi, za wszystkie jego dobrodziejstwa wyświadczone mnie i Borysowi. To jego syn chrzestny — wskazała na Borysa z pewnym naciskiem, jakby ta wiadomość miała zrobić dodatnie wrażenie na księciu Bazylim. Ten milczał jednak, mając ściągnięte brwi niechętnie.
W lot zrozumiawszy, że boi się znaleść w niej współubiegającą się o spadek po hrabiu Bestużewie, pospieszyła uspokoić go pod tym względem:
— Gdyby nie moje szczere do wuja przywiązanie i chęć sprawienia mu ulgi mojemi usługami w chwili ostatniej. — To słowo „wuj“ wymykało jej się z ust od niechcenia, jakby bezwiednie. — Znam jego usposobienie otwarte i najszlachetniejsze... ma jednak przy sobie tylko tamte siostrzenice, tak jeszcze młode i niedoświadczone. — Mówiła dalej głosem przyciszonym: — Czy wypełnił ostatnie swoje powinności? — spuściła głowę na piersi. — Godziny jego policzone, a więc każda chwila drogocenna. Trzebaby koniecznie przygotować go na przyjęcie świętych Sakramentów. My, kobiety, widzisz książę — uśmiechnęła się łagodnie — umiemy prześliznąć się zręcznie i poddać delikatnie choremu coś podobnego... Muszę wi-