Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

szwadronu, a wtedy on, jako najstarszy pomiędzy porucznikami, objąłby natychmiast dowództwo, tem łatwiej staćby się to mogło, że jest bardzo lubianym w pułku, i jego tatko pyszni się nim niesłychanie. Opowiadał z rozkoszą o tem wszystkiem, nie omijając żadnego szczegółu. Nie domyślał się widocznie, że możnaby znaleźć na świecie temat do rozprawy więcej ogół interesujący. W jego samolubstwie naiwnem, było coś tak szczerego i naturalnego, że tem rozbrajał swoje audytorjum.
— Koniec końców, mój drogi, gdziekolwiek będziesz, czy w konnicy, czy w piechocie, nie zginiesz, ręczę ci za to! — rzekł Szynszyn uderzając go poufale po ramieniu.
Berg uśmiechnął się zadowolony i przeszedł do salonu wraz z hrabią.
Była to chwila, poprzedzająca zapowiedź objadu. Wtedy nikt nie spieszy się nawiązywać rozmowy, bo każdy oczekuje smacznej „zakuski“. A właściwie powinnoby się rozmawiać, jeżeli już nie dla czego innego, to aby pokryć niecierpliwość, czemu objadu nie dają. Zwykle w takiej chwili złowrogiej, gospodarstwo zamieniają z sobą spojrzenia rozpaczliwe, i nieznacznie wzruszają ramionami. Goście ze swojej strony, widząc doskonale te nieme znaki, łamią sobie głowę nadaremnie, żeby odgadnąć przyczynę spóźnienia: Czy to dzieje się skutek nieprzybycia jakiejś ważnej osobistości, jakiego bogatego wujaszka, lub ciotuni, po których spodziewają się spadku, czy też z powodu, jakiego zajścia fatalnego i nieporządku w państwie kuchennem?
Piotr właśnie wszedł do salonu. Usiadł ciężko i nie-