Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

mój drogi. Trzebaby zacząć zbierać dla tych ptaszątek — ręką wskazała panienki. — Gdy to jeszcze trochę podrośnie, musisz oglądnąć się dla nich za mężami... święty Boże, nie pomoże... I cóż mój kozaczku — zwróciła się do Nataszki, głaszcząc ją jedną ręką po twarzyczce zarumienionej, podczas gdy dziewczynka jej drugą rękę z niekłamaną serdecznością do ust przyciskała, nie bojąc się wcale tego grenadjera w spódnicy. — Istny djabełek, ta mała — machnęła ręką — ale nie mniej kocham ją całem sercem.
Sięgnęła do ogromnego, aksamitnego ridicule’u, a wyjąwszy z jego głębin pudełeczko ze ślicznemi kolczykami brylantowemi, przy których były wisiorki z pereł w kształcie dwóch gruszek, ofiarowała je Nataszce rozpromienionej. Następnie zwróciła się do Piotra.
— Ho, ho! i ty tutaj kochasiu? Chodź no, chodź, przystąp bliżej — starała się głosowi nadać dźwięk słodki i ponętny, co jej przychodziło z wielką trudnością. — Chodźże raz... To mówiąc podnosiła rękawy, ruchem groźnym: — Jedna jedyna, rąbnęłam nieraz prawdę w oczy twojemu ojcu, skoro nadarzyła mi się sposobność po temu. I tobie nie myślę prawdy owijać w bawełnę. Tego żąda sam Bóg.
Umilkła, a całe towarzystwo słuch wytężyło, czekając na to co miało nastąpić.
— Nie ma co mówić, prowadzisz się zachwycająco, chwacki z ciebie chłopak. W chwili kiedy twój ojciec dogorywa, złożony ciężką chorobą, ty zabawiasz się przywiązywaniem komisarza od policji do grzbietu nie-