Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

pułkownik wychylając duszkiem kielich wina, jakby na poparcie tych słów.
— Znacie panie pułkowniku nasze przysłowie: — „Siedź babo pod piecem i pilnuj swojej kądzieli“ — bąknął Szynszyn ironicznie. — To i do nas w tym wypadku można doskonale przystosować. Pomyśleć, że nawet Suwarow został pobity na głowę... a pytam się gdzie obecnie szukać mamy takich Suwarowów? — mówił ciągle po rusku. — Powinniśmy bić się do ostatniej kropli krwi, punktum basta! — pułkownik wyciął pięścią w stół z całej siły — i zginąć za naszego cara! Tego nam potrzeba, a nie rezonowań — wymówił znowu z naciskiem słowo ostatnie, zwracając się do Rostowa. — My, stare huzary, słuchamy ślepo rozkazu, i na tem kwita! A ty młodzieńcze i nowozaciężny huzarze, co o tem sądzisz? — zagadnął Mikołaja, który zapominał zupełnie o bawieniu swojej sąsiadki, tak słuch wytężał, aby z rozmowy owej nie utracić ani jednego słowa.
— Podzielam zdanie pana pułkownika — Mikołaj stanął cały w płomieniach, obracając talerzem tak gwałtownie, że o mało kieliszków nie potłukł. — Jestem najmocniej przekonany, że my, Rosjanie, powinniśmy zwyciężyć lub zginąć...
Jeszcze frazesu nie dokończył, a już odczuł całą jego śmieszność: był napuszysty, przesadny i niewłaściwie użyty.
— Powiedziałeś to prześlicznie, Mikołaju Stefanowiczu — szepnęła mu Julja do ucha z czułem westchnieniem. Sonia drżąc nerwowo, słuchała go z zachwytem