Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie minęły dwie minuty, które wydały się wiekiem Piotrowi, gdy twarz hrabiego poruszyła się gwałtownie kurczem przedśmiertnym, a z ust straszliwie wykrzywionych wyrwało się rzężenie chrapliwe a głuche. Był to dla Piotra pierwszy zwiastun skonu bliskiego. Księżna śledziła bacznie oczy chorego, aby z nich odgadnąć jego ostatnie życzenie. Z kolei wskazała niemym ruchem Piotrowi, szklankę z lekarstwem księcia Bazylego, kołdrę... wszystko daremnie. W wzroku gasnącym błysnęło zniecierpliwienie, którem zdawał się ściągać uwagę służącego, stojącego nieruchomo przy łóżku.
— Jasny pan chce, żeby go obrócić — mruknął służący, zabierając się do tego.
Piotr pospieszył mu na pomoc. Udało im się wreszcie obrócić ciało delikatnie na bok, gdy jedno ramię hrabiego upadło ciężko w tył i chory mimo widocznego wysiłku, nie był w stanie przyciągnąć go nazad ku sobie.
Czy dostrzegł w tej chwili bladość śmiertelną i wyraz przerażenia w twarzy Piotra, na widok tego członka ubezwładnionego paraliżem, czy też przemknęła mu jaka inna myśl przez głowę? Któżby odgadnął coś podobnego? spojrzał jednak z kolei na twarz syna zbladłą od trwogi, na członek nieposłuszny jego woli dotąd wszechwładnej, i na ustach sinych, wykrzywionych zarysował się uśmiech mglisty, dziwny w takiej chwili. Mogło się zdawać, że odpowiada ironicznem politowaniem, na syna przerażenie i na zniszczenie częściowe, które pochłaniało stopniowo wszelkie jego siły tak fizyczne jak umysłowe.
Ten uśmiech niespodziewany, ścisnął Piotra za serce.