Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaprowadziła go do gabinetu zupełnie ciemnego. Wchodząc tu Piotr uczuł wielkie zadowolenie, że nie będzie już dla nikogo ciekawym okazem, zwracającym na siebie powszechną uwagę. Zostawiła go tam, a gdy wróciła w pół godziny niespełna, spał twardo z głową na stole.
Powiedziała mu nazajutrz:
— Tak mój drogi, ponieśliśmy wszyscy wielką stratę. Nie stosuję tego do ciebie. Bóg ci dopomoże, jesteś w kwiecie wieku, zostaniesz panem kolosalnego majątku. Testamentu jeszcze nie otworzono, znam cię jednak o tyle, że jestem pewną, iż ta pomyślna zmiana losu głowy ci nie zawróci. Będziesz miał teraz nowe obowiązki do wypełnienia. Trzeba przecież okazać się człowiekiem.
Piotr nie odzywał się wcale.
— Kiedyś może... później... opowiem ci... Koniec końców, gdybym ja tam nie była znalazła się w samą porę, Bóg jeden wie, co by się było stało... Mój wuj obiecywał mi święcie, jeszcze przedwczoraj, że nie zapomni o Borysie, nie miał już biedak czasu o nim pomyśleć. Spodziewam się, mój drogi, że zechcesz dopełnić ostatniej woli twego ojca.
Nie rozumiał zupełnie jej pół słówek i o czem myślała właściwie. Zmięszany, zawstydzony milczał z twarzą zarumienioną.
Po śmierci hrabiego Bestużewa, księżna wróciła do domu Rostowów, aby tam wypocząć po trudach przebytych. Zaledwie przebudziła się z rana, zaczęła opowiadać szczegółowo, tak im, jak również ich znajomym, co się działo w pałacu, owej nocy pamiętnej, pełnej wypadków niezwykłych.