Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiecie Michale Iwanowiczu — zawołał drwiąco — że waszego Bonapartego czeka wielkie nieszczęście. Książę Andrzej (mówił zawsze o synie w trzeciej osobie) wytłumaczył mi to dokumentnie. Zbierają się na niego straszliwe, niepokonane falangi!... I powiedzieć, że nas dwóch poczytywało go zawsze za wielkiego niedołęgę!
Michał Iwanowicz, wiedział doskonale, że nie pozwolił sobie nigdy na podobną uwagę w tak dostojnem towarzystwie. Zrozumiał jednak, że jego osoba służy tylko za punkt wyjścia, za wstęp do dalszej rozprawy. Spojrzał na młodego księcia z pewnem zdumieniem i zmięszaniem, nie domyślając się na razie, co ma dalej nastąpić.
— To wielki strategik! — mówił książę do syna, wskazując na budowniczego. I dosiadł znowu swego ulubionego konika, to jest: zaczął rozprawiać o wojnie, Bonapartem, wielkich wodzach i znakomitych mężach stanu. Według niego, stali obecnie u steru praw europejskich, sami studenci, nie znający pierwszych najbardziej elementarnych zasad, w sztuce wojskowej i administracyjnej. Bonaparte, był nic nie znaczącym Korsykaninem, którego chwilowe powodzenie, wypadało jedynie przypisać brakowi Potemkinów i Suwarowów. Stan Europy nie przedstawiał najmniejszych zawikłań; nie prowadzono również wojny na serjo. To, co robiono, było po prostu komedją marjonetek, popychanych przez wielkich partaczów, oszukujących bezczelnie opinję publiczną.
Książę Andrzej odpowiadał wesoło na te drwinki, a nawet wywoływał je umyślnie, chcąc ojca utrzymać w dobrym humorze.