Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

mu słowa Dołogowa, pomimo jego giestów potwierdzających. Pewien młody huzar z gwardji, który dziś stale przegrywał, wydrapał się na okno i wychyliwszy się, spojrzał w dół:
— Ho, ho! — mruknął, spojrzawszy na płyty trotoaru.
— Cicho! — krzyknął Dołogow, spychając z okna oficerka, który dla długich ostrogów, zeskoczył niezgrabnie na posadzkę.
Gdy butelkę postawiono mu na długość ramienia, aby miał ją pod ręką, Dołogow wszedł na okno zwolna i z wszelką przezornością, opierając się oburącz o odsadę i mierząc wzrokiem jej szerokość. Następnie usiadł wygodnie, spuścił ręce, pochylił się najpierw na lewo, potem na prawo i ujął w dłoń butelkę.
Anatol przyniósł dwie świece zapalone, i postawił je na oknie. Było to zupełnie zbytecznem, bo tymczasem zrobił się dzień jasny. Plecy i głowa kędzierzawa Dołogowa w koszuli, były z dwóch stron oświetlone. Wszyscy cisnęli się do okna, a na czele Anglik. Piotr uśmiechał się w milczeniu. Naraz jeden z widzów przerażony i zirytowany, przecisnął się aż do pierwszego szeregu, w chęci pochwycenia Dołogowa za koszulę:
— Panowie istne szaleństwo, może zranić się śmiertelnie!
Anatol zatrzymał go w pół drogi:
— Nie tykaj! przestraszy się i naprawdę może się zabić, a wtedy co będzie, he?...
Dołogow wsparty na rękach, usiłując zdobyć równowagę, odwrócił się nagle:
— Ktokolwiekby spróbował wmieszać się w tę sprawę,