Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

rodzaju uszanowania... zbliżały się bowiem oczekiwane matadory. Nadjeżdżała wysoka wiedeńska kareta na resorach, z bokami lakierowanemi na niebiesko, turkocząc po gościńcu murowanym. Otaczali ją oficerowie na koniach i eskorta z dońskich kozaków. Mundur biały jenerała austryjackiego, który siedział w karecie obok Kotuzowa, dziwnie odbijał od ciemnych mundurów rosyjskich. Zatrzymała się wreszcie kareta, dwaj jenerałowie przestali rozmawiać, i Kotuzow wysiadł, zstępując zwolna i z trudem, ze stopni spuszczonych w karecie. Zdawał się nie zwracać zrazu uwagi na owe dwa tysiące ludzi, z wzrokiem wytężonym i zapatrzonym jak w tęczę w niego i w swojego pułkownika. Na daną komendę, pułk zatrząsł się, jakby jeden człowiek tylko, i broń sprezentował. Usłyszano głos główno-dowodzącego, wśród ciszy grobowej, potem zagrzmiały okrzyki: — „Niech żyje jego Ekscellencja!“ — w odpowiedzi na pozdrowienie jenerała, i znowu zapanowało głuche milczenie. Kotuzow, który zatrzymał się był, podczas gdy pułk broń prezentował, zaczął teraz przechodzić zwolna wzdłuż szeregów razem z jenerałem austrjackim. Po sposobie jak pułkownik powitał swojego najwyższego przełożonego; jak postępował za Kotuzowem krok w krok, z głową pochyloną, śledząc pilnie każdy ruch, prostując się po każdem jego słowie, można było odgadnąć z łatwością, że spełnianie tej powinności, było słodkiem dla jego serca. Dzięki surowości, ale także i troskliwości ojcowskiej, o potrzeby swoich podkomendnych, jego pułk był o wiele lepszym od innych, które przybywały do